środa, 1 czerwca 2011

jeszcze trochę.
do piątku.
ale.. tyle tego do ogarnięcia.
egzaminy prawie skończone. jeszcze ten ostatni.
ale wcześniej - jutro wybór kursów na przyszły rok, spotkanie w departamencie. w czwartek interview.
piątek - egzamin właśnie. i jak będę w stanie, to salsa. wytęskniona, od dwóch miesięcy.
w sobotę urodziny m.
w niedzielę lotnisko i DO DOMU. na chwilę.

a w głowie już się kłębi milion spraw, sprawozdania i aplikacji o stypendium (od którego dosłownie zależy moje być albo nie być w Londynie więc siłą rzeczy się denerwuję po raz trzeci już), przeprowadzka na horyzoncie, ale to wszystko takie "fifty-fifty", bo jeśli dostanę praktyki, to zostaję na wakacje tu, jeśli nie.. to wszystko się komplikuje, już mam dosłownie rozrysowaną tabelkę "za i przeciw", bo praca lub nie, mieszkanie tak ale dopiero od.., dissertation na głowie a ja nie mam pojęcia, o czym chcę pisać (a do tego potrzebna jest biblioteka poważna czyt. tutejsza a nawet tutejsze biblioteki w liczbie mnogiej), i wizja kiszenia się w pełnym spalin i duchoty Londynie bez chwili oddechu też nie cieszy.
Oczywiście w wersji idealnej dostanę zarówno praktyki (już nie mówię, że i jedne i drugie) i pracę i uda mi się polecieć do Polski w połowie wakacji na badania i przelotne "cześć rodzino", sprawnie się przeprowadzę dwa razy, wpadnę na genialny pomysł na dissertation, dostanę wymarzone kursy na przyszły rok i oczywiście stypendium.

No to działamy. Bo kciuki kciukami, i oczy ku niebu wznoszone też, ale nic się samo nie zrobi.
[To powiedziawszy idę spać jak człowiek. Choć dochodzi już druga, więc pora powoli robi się nieludzka]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz