niedziela, 5 czerwca 2011

dawno nie wracałam do domu, gdy robi się jasno
[i zaczynałam się pakować o 5 rano na dzisiejszy samolot]

taniec taniec taniec [przysięgam, nie mogę się teraz ruszyć z łóżka, a jak już mi się uda, to każdy krok to wyczyn]
przezabawni ludzie, w tym znajomi T., którzy przylecieli specjalnie z Rzymu, Nowego Jorku, czy Kairu
witam się z kimś, i słyszę jak obok M. rozmawia ze swoim znajomym
- Mat, how come you say you met Ewa in Italian class, she IS Italian!
- No, she is Polish
- No way, she doesn't look Polish, she looks Italian
- But she is Polish, I swear
- Nah, I can see her in Italy..
ha-ha-ha!! :)
później, siedzimy w klubie, jednym uchem słyszę, że M. rozmawia z kimś po włosku i opowiada o mnie po włosku właśnie. odwracam się i nagle M. i A. (jak się okazało, z Rzymu), obaj do mnie w tym języku zaczynają coś mówić.. nie udało mi się wywinąć, A. "don't be shy, Mathias said you're on the same level of Italian, parla Italiano!", naiwnie założyłam się, że jeśli on powie coś po polsku co nie będzie standardowym przekleństwem, to porozmawiamy po włosku.. cóż, A. mnie zaskoczył zupełnie, m. in. wymieniając mi słowa jakie zna: "dobranoc, szklanka, trawa, poduszka", i nie miałam wyjścia..


dziwnie mi ze świadomością, że lecę do Gdańska. na chwilę póki co, a potem się okaże. ale.. to jest tak inny świat. tzn. jest i nie jest. w tym momencie mam wrażenie, że jest. inna rzeczywistość. nie hierarchizuję, lepsza-gorsza. inna. i tak jak zazwyczaj mam poczucie, że jakoś te dwa moje obecnie główne miejsca bytowania pogodziłam, to teraz znów lekkie 'rozdwojenie jaźni'...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz