niedziela, 22 maja 2011

Charlie Haden wczoraj w Barbicanie.
Absolutnie niesamowity koncert.
Jeden z najlepszych, na jakich kiedykolwiek byłam.
KLIK - ten oto koncert.
Dreszcz, z wrażenia łzy w oczach i kilka razy się popłakałam.
Piękny bis. I oklaski na stojąco. Barbican Concert Hall wypełniony.
To nic, że mam dwa egzaminy w tym tygodniu, a po czterech, które już za mną, jestem wykończona.
Warto było.
Również, to jeden z tych momentów, kiedy wyjątkowo doceniam moje bycie w Londynie. Bo z czasem pewne rzeczy bierze się "for granted" i traktuje jak normalne. A potem jadę do Polski i mi ich brakuje. Oczywiście mnóstwo rzeczy mnie tu, kolokwialnie mówiąc, "wkurza" i nie podoba mi się, ale jesli chodzi o aspekt - bardzo dla mnie ważny - kulturalny, to niestety, ale wszelkie festiwaliki i koncerciki w Polsce nie umywają się do tego, co jest tu. W Polsce tego typu koncert byłby wydarzeniem w skali roku, odbywającym się w Sali Kongresowej i z dumnymi VIPami w pierwszych rzędach. Co nie jest fajnym klimatem. W Londynie czuję się "normalnie" i właściwie na takich koncertach.
Jakkolwiek zmasakrowany jest brytyjski rząd, gospodarka i ekonomiczne zawirowania, jakkolwiek wiele dziwactw mają Anglicy (część wywołuje we mnie tylko politowanie, części nie rozumiem - jak można sobie tak utrudniać zycie) i jak okropne mają jedzenie i okropnie zadufani sa w sobie.. Londyn ze swoją ofertą kulturalną, jej dostępnością i różnorodnością przysłania mi te wszystkie wady.
A Barbican Centre.. mogłabym tam mieszkać (i robić internship gdyby nie trwał 3 miesięce i nie był bezpłatny, skandal)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz