środa, 18 maja 2011

Dzisiejsza próba zamówienia lunchu w Planet Organic potwierdziła, że mam problem z wysłowieniem się po polsku, gdy jestem w Anglii. Szczególnie w sytuacjach "z zaskoczena". Czyli kiedy pan obsługujący okazuje się być Polakiem (pozdrawiam pana Zbyszka), i musiał usłyszeć, jak mówiłam po polsku, czego ja oczywiście nie wiedziałam, dlatego gdy zaczynam mówić "Can I have.." to.. cóż, zaniemówiłam słysząc "tak, co podać?". To, że pracuje tam Polak, to nic dziwnego, Polakow, jak wiadomo, w Londynie jest mnóstwo, i ciągle się ich słyszy/widzi. Nie w tym rzeczy. Problem jest taki, że jestem bombardowana angielskim w każdej formie ucząc się do egzaminów i godzinami czytając/oglądając wszystko w tymże języku, by potem pisać -naście stron podczas egzaminu i wysilając szare komórki także w tym samym języku. Dlatego gdy przychodzi mi zamówić najzwyklejszą surówkę z marchewki i mam to zrobić po polsku (mając przed oczami plakietkę "CARROT salad"), to zdezorientowana wpatruję się w ową surówkę i w panice próbuję znaleźć słowo MARCHEWKA. I nie mogę.

Dramat.

2 komentarze: